2015-01-18

Shandong oczami Terzaniego

W Shandongu też nigdy nie byłam. Swego czasu pracował tam pilnie mój świekr; po latach został mu z tego rzadko u kunmińczyków widywany zwyczaj: każdy dzień zaczyna od bułeczki na parze zamiast od tradycyjnych śniadaniowych misienów. Shandończycy, których znam, są wysocy, postawni, mówią z twardym północnym akcentem i patrzą na Yunnan z politowaniem: "my jesteśmy kolebką cywilizacji chińskiej, a Yunnan to zbieranina barbarzyńców i ludzi pierwotnych"... Zobaczmy, co o Shandongu napisał autor Zakazanych Wrót:

Wiele obszarów tego regionu zostało „wyzwolonych” już na długo przed 1949 rokiem, reformę rolną przeprowadzono tam też wcześniej niż w pozostałej części kraju. Wywłaszczeni obszarnicy uciekli na terytoria znajdujące się pod kontrolą nacjonalistów z Kuomintangu. W Szantungu chłopi opowiadają jeszcze chętnie o dziedzicu, który przed odjazdem powiedział swoim dzierżawcom: „Wrócę tu jeszcze, wrócę. A tych, którzy zabrali moją ziemię, wyrżnę jednego po drugim. Otworzę restaurację z daniami z ludzkiego mięsa”. Ale nacjonaliści Czang Kaj-szeka przegrali wojnę domową i właściciele latyfundiów, którym nie udało się zbiec z generalissimusem na Tajwan, wrócili do swoich włości po to tylko, aby zostać osądzonymi i automatycznie skazanymi przez „trybunały ludowe”. Wielu z nich bez zbytnich ceremonii rozstrzelano, ścięto lub zadźgano nożami, a pola wszystkich zostały podzielone między ludzi, którzy je uprawiali.
Chłopi byli zadowoleni, zaś komuniści zaczęli powoli wprowadzać kolektywizację: najpierw spółdzielnie, potem – w 1958 roku – komuny ludowe. Szantung był znowu w awangardzie. Wszelki ślad po własności prywatnej zaginął. Oddano państwu nawet przydomowe ogródki warzywne i zwierzęta domowe łącznie z kurczętami i prosiakami. Wszystkie targi i wiejskie jarmarki zostały zamknięte.
***
W małej wiosce Anqiu we wschodniej części Szantungu od dwudziestu lat nie było jarmarków, stary plac targowy zlikwidowano. Teraz dwa razy w tygodniu ogromny tłum ludzi zbiera się na obszernym, wysprzątanym terenie, gdzie można kupić najrozmaitsze towary: prosięta, pułapki na myszy, kurczaki, okulary słoneczne, zioła lecznicze, sukno na metry, zegarki. Produkty rolne pochodzą z działek przyzagrodowych, wyroby przemysłowe z odległego o trzydzieści pięć kilometrów miasteczka Weifang, dokąd zaradni wieśniacy jeżdżą na rowerach sprzedawać swoje warzywa. Za zarobione w ten sposób pieniądze kupują towary, aby odsprzedać je na targu. Jeszcze kilka lat temu ci ludzie nie mogliby opuszczać swojej komuny, a prowadzoną przez nich obecnie działalność nazwano by „spekulacją”, za którą groziły surowe kary. Nawet uprawianie na własny użytek malutkiego poletka kapusty na brzegu jakiegoś kanału uchodziło wtedy za inicjatywę „kapitalistyczną”.
***
– Kto więcej wytwarza, powinien więcej mieć – mówi planista Guo. – Przedtem używali sobie lenie.
To prawda: przedtem ludzie ciężko pracujący jedli z tego samego wielkiego garnka, z którego żywili się pracujący mało albo i wcale. Oczywiście niejeden był tym sfrustrowany, ale przecież z tego samego wielkiego garnka jadła stara kobieta z synem w wojsku, jadła wdowa z małymi dziećmi, które musiała nakarmić, jadł samotny inwalida.
W odróżnieniu od fabryk w miastach, komuny nie zapewniały emerytury ani ubezpieczenia, nie płaciły dodatku rodzinnego, ale to wszystko zastępował „wielki wspólny kocioł”, z którego jedli także starcy, chorzy i wdowy. Na tej właśnie kategorii osób odbija się niekorzystnie nowy system odpowiedzialności.
***
Całość doświadczeń chińskich od 1949 roku dowodzi, że bodźce materialne powodują wzrost produkcji, zaś bodźce natury moralnej wywołują jej spadek.
Mówi sama za siebie historia świń, opowiedziana w publikacji oficjalnej, ale „zastrzeżonej”. W 1954 roku, kiedy chłopi pracowali jeszcze na własnych polach, w Chinach było sto milionów świń. W 1956 roku, po powołaniu spółdzielni, pogłowie trzody chlewnej spadło do osiemdziesięciu czterech milionów. Jej stan liczebny wzrósł do stu czterdziestu sześciu milionów w 1958 roku, potem nastały komuny, zlikwidowano wszystko, co prywatne... i liczba świń spadła o połowę. Następny, dramatyczny spadek miał miejsce podczas rewolucji kulturalnej. Autor publikacji nie pomija milczeniem wynikających z tego doświadczenia wniosków: „Do trzech wielkich spadków doszło wtedy, kiedy kolektywizowano gospodarkę i konfiskowano prywatne dobra”.
***
[...]chłop jest tutaj nadal taki, jakim był przez wieki: uparty, samolubny, dbający przede wszystkim o siebie i o swoją rodzinę. Wystarczyło zrobić mały wyłom w sztywnym schemacie komun, przywrócić nieco wolności, aby wszystkie dawne postawy i dawne problemy stały się znowu aktualne.
Na przykład w komunie Xiaozheng powiatu Qingyun wieśniakowi Wangowi wydało się, że wpadł na doskonały pomysł. Partia powierzyła mu działkę pod uprawę, mówiąc: „Ty za nią teraz odpowiadasz. Im więcej zbierzesz, tym więcej zarobisz”. Wang wiedział, że aby więcej zebrać, trzeba użyźnić grunt; poszedł więc na brzeg kanału irygacyjnego komuny i z wielkim trudem wydobył z jego głębi dziesiątki koszy pięknej, tłustej ziemi, którą rozsypał po własnej jałowej działce. Sąsiedzi pozazdrościli mu i natychmiast postąpili tak samo. Po miesiącu obsunęła się grobla, powstał duży przeciek i woda przestała dopływać na wszystkie pola. Komuna zwołała zebranie, poddano krytyce zamieszanych w tę sprawę chłopów i zainicjowano kampanię pod hasłem „Kochajmy kolektyw”.
Od czasu objęcia władzy w 1949 roku komuniści dokonali ogromnego wysiłku, aby rozwiązać jeden z wielkich problemów Chin: problem irygacji. Zwłaszcza po utworzeniu komun, kiedy masy chłopskie na wpół zmilitaryzowano, zostały przeprowadzone roboty na dużą skalę przy zbiorowym zaangażowaniu setek tysięcy ludzi, pracujących właściwie bez użycia maszyn. Obecnie, kiedy chłopi troszczą się o swoje działki i o własny interes, nikt nie chce już wykonywać niezbędnych prac, jak na przykład oczyszczanie kanałów z liści.
***
Na szczycie Góry Wielbłądziej niedaleko miasta Linzi w okręgu Yidu piękna kamienna świątynia przez ponad tysiąc lat królowała nad niezwykłym krajobrazem błękitnych gór i żółtych nizin, gubiących się w szarzyźnie widnokręgu. W grotach wokół budowli wierni ustawili przed wiekami posągi, będące jednymi z najwspanialszych egzemplarzy rzeźbiarskiej sztuki buddyjskiej w Chinach. Ze świątyni pozostał teraz stos kamieni i gruzu. Z cienistych grot kamienne wizerunki Buddy o pogodnych obliczach spoglądają dobrotliwie na dolinę i na ludzi. W zamęcie pospiesznie dokonywanych zniszczeń niektóre utraciły ręce, nosy i uszy, z innych pozostał tylko tułów. Głowy im bodajże odpiłowano – robili tak na początku stulecia chińscy handlarze, krążący po kraju i ścinający głowy najpiękniejszym posągom na zamówienie europejskich i japońskich kolekcjonerów.
***
Niszczyć zaczęto jeszcze przed rewolucją kulturalną. – My tutaj świątynię zburzyliśmy od razu po Wyzwoleniu, w 1946 roku – opowiada Bi Keyou, brygadzista rybaków w Yudao na wschodnim wybrzeżu regionu. – Ludzi trzeba było wyzwolić z przesądów.
Brygadzista Bi, który był rybakiem jeszcze przed odbyciem służby wojskowej, wyjaśnia, że za dawnych czasów po złowieniu wyjątkowo dużej ryby załoga kutra szła do świątyni, paliła kadzidła, składała ofiary z pozłacanego papieru i żywności na kilku ołtarzach, a następnie wrzucała rybę z powrotem do wody w hołdzie morskim duchom. – Teraz duże ryby zachowujemy dla siebie, nie marnujemy ich, jak wtedy – mówi.
***
– Chcę koniecznie zostać katolikiem – mówi mi napotkany w Qingdao chłopiec. – Katolicyzm pochodzi z zagranicy, więc musi być bardzo dobry.
Kiedy podróżuję dzisiaj po Chinach, obok innych rzeczy dziwi mnie szczególnie ów rosnący podziw dla wszystkiego, co cudzoziemskie, i stopniowe zanikanie zdecydowanego poczucia wyższości, które niegdyś żywili Chińczycy wobec wszystkiego, co niechińskie, a więc barbarzyńskie.
Spacerując po placu targowym w Qufu, gdzie tysiące chłopów sprzedaje swoje towary, na pytania, skąd przybywam, odpowiadałem dla żartu za każdym razem nazwą innego państwa. I zawsze, bez względu na to, jaki kraj wymieniałem, słyszałem słowa: „No tak, twój kraj jest z pewnością lepszy od Chin”.[...] Rzecz w tym, że do otwarcia kraju na świat doszło w chwili wielkiego zamętu ideologicznego i kulturalnego, wywołującego u wielu Chińczyków dezorientację i niepewność. Wspaniała przeszłość Chin, z której ludzie powinni być dumni, została uznana za złą, a jej zabytki w dużej części zniszczono. To, czym Mao i jego zwolennicy usiłowali ją zastąpić, zostało również uznane za złe i popadło w zapomnienie. Chińczycy nie mają już nic, do czego mogliby się odwołać; nic, z czym mogliby bez wahania się utożsamić.
***
Xue Muqiao, główny doradca ekonomiczny Deng Xiaopinga, napisał, że kolektywizacji dokonano w swoim czasie w sposób błędny, bo „przedwcześnie”, i że dlatego trzeba było „błąd naprawić, dając chwilowo krok wstecz”.
Z wypowiedzi tej aż nazbyt jasno wynika, że wszystko, na co dzisiaj się pozwala, jutro będzie zakazane. Huśtawka chińskiej polityki bynajmniej nie zatrzymała się na zawsze, jak wydaje się niektórym optymistom, zwłaszcza zagranicznym. Chińczycy znają swoje kierownictwo i pamiętają dobrze przejścia od liberalizacji do kolektywizacji, od drobnych ustępstw do ostrych represji, jakich nie brakowało w przeszłości. Dlatego też usiłują w miarę swoich możliwości szybko się dorobić, nie dbając o resztę.

Od Rewolucji Kulturalnej i nawet od czasów Denga minęło już wiele lat, a Chińczycy nadal nie nauczyli się dbać o wspólnotę. Brudne klatki schodowe, zaplute chodniki, zaśmiecone trawniki. Tzw. dobro wspólne nie jest tu "nasze" a "niczyje". Nie dba się o nie, bo skoro nie jest moje... Mao wyrządził w ten sposób Chinom dużo większą krzywdę niż powodując klęski głodu. Głód się skończył, ale szacunek dla ludzi i przedmiotów umarł bezpowrotnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.