2012-02-23

nienawidze podrozowac 討厭旅行

Naprawde. Mama zawsze kpi, ze jak na osobe, ktora nienawidzi podrozowac, bylam w troche za duzej ilosci krajow i mieszkam troche za bardzo na koncu swiata. Tyle, ze ja nie twierdze, ze nie lubie BYC gdzies daleko. Ja tylko nienawidze tego procesu w miedzyczasie. Najchetniej bym sie teleportowala - nie po to, zeby zminimalizowac czas podrozy, tylko zeby uniknac problemow - bo ZAWSZE sie takowe pojawiaja.
Bylam w Polsce ostatnio. Podroz do Polski wyglada w moim wypadku tak: autobus kuszetkowy do Kunmingu, tony jedzenia w Kunmingu, lot do Pekinu, lot do Budapesztu, lot do Warszawy i w koncu podroz do domu (z Warszawy to jeszcze mocno daleko).
Zawieziona przez swatanego mi koszykarza na lotnisko (przydal sie, walizki mi poprzynosil :)), czekalam spokojnie na lot, gdy przyszla bardzo mila pani i powiedziala, ze ten samolot, ktorym powinnismy leciec do Pekinu, jeszcze z tego Pekinu nie wystartowal, wiec mamy co najmniej czterogodzinne opoznienie. Gdy pasazerowie przestali wzdychac i narzekac, podeszlam do tej milej pani i jej bardzo obrazowo przedstawilam, co czeka ja i jej linie lotnicze, jesli nie zdaze na przesiadke w Pekinie. W ciagu pol godziny zalatwila mi lot innymi liniami, a ja zaczelam z kolei terroryzowac pana w okienku do zalatwiania "pilnych spraw", zeby zmusil obsluge lotniska do przekierowania mojej, zagubionej w stercie innych bagazy, walizki do wlasciwego samolotu. Nie chcial tego zrobic, bo to przeciez nie jest pilne, a ogonek za mna zaczal na mnie krzyczec, ze tarasuje przejscie, wiec im powiedzialam, ze dopoki nie dostane bagazu, moga sie z panem od pilnych spraw pozegnac, bo ja sie stad nie rusze. W koncu sie udalo. Siedze w samolocie.
Poltorej godziny pozniej z powodu zlych warunkow atmosferycznych, nadal stoimy. Lot byl opozniony do tego stopnia, ze mialam ledwie 15 minut na przesiadke w Pekinie. Z bagazami pod pacha biegne, biegne, biegne... i nagle scena jak w kreskowkach Disneya: Pluto nadal przebiera lapami w powietrzu, ale nagle widzi pod soba przepasc i spada.
Glupie ******* ******* *** *** ***** ***** ***** ***** czlowieki naprawialy ruchomy chodnik; zdjeli plytke, ale nie postawili ostrzezenia ani nie zagrodzili. Nie dosc, ze wpadlam w ponadmetrowa dziure, to jeszcze mechanizm wewnatrz uszkodzil mi noge.
Kiedy mnie stamtad wyciagneli, pobieglam (tak!) do stewardes, zeby wstrzymaly lot, bo MUSZE zobaczyc lekarza (gadam z panienka, a z bolu mi platy przed oczami lataja i czuje, jak mi noga krwawi). Panienka mowi, ze ich nie interesuje, dlaczego sie spoznie na lot i ze jest to moja prywatna sprawa.
Pieklo, ktore zrobilam w kilku jezykach i mocno drastyczny obraz procesowania sie z lotniskiem za to, ze zrobilo ze mnie kaleke przekonaly obsluge, ze nie zartuje. Lekarz przyszedl, zaproponowal szpital, bo to wszystko nie wygladalo dobrze, ale ja chcialam do domu, wiec kazalam mu zdezynfekowac, nalozyc opatrunek i dac mi wszystkie srodki przeciwbolowe, ktore znalazl w apteczce, po czym podpisalam sie pod saznistym dokumentem, ktory zdejmowal odpowiedzialnosc za cokolwiek ze wszystkich Chinczykow swiata, z lotniskowymi i lekarzem na czele i, zagryzajac wargi z bolu, wsiadlam do samolotu. Opoznilam wylot boeinga o blisko godzine, wiec spodziewalam sie zasztyletowania przez reszte pasazerow, ale oni zaczeli mi bic brawo. Okazalo sie, ze zostalam bohaterem lotu ;)
Po powrocie do Polski odkrylam, ze faktycznie lekarz mial racje i rana powinna byla zostac zszyta. Bedzie blizna na pamiatke. Nienawidze Pekinu.
Pobyt w domu przyjemny kulinarnie, ale drastyczna zmiana temperatur (z +20 na -30) zaowocowala zapaleniem zatok. Grrr. Potem jeszcze do kompletu zatrucie i przymusowa dieta - no i wlasciwie juz trzeba bylo wracac do Chin.
Podroz do Chin miala wygladac tak: Warszawa-Budapeszt-Pekin-Kunming i po 24 godzinach od pierwszego check-inu winnam byc w moim akademiku.
Z Warszawy wystartowalismy planowo i to jest jedyna pozytywna rzecz, jaka mam o tej czesci podrozy do powiedzenia.
Nie udalo sie wyladowac w Budapeszcie, bo zima zaskoczyla drogowcow. Polecielismy do Wiednia. Stamtad autobusami do Budapesztu (4 godziny AUTOSTRADA!!!!) i oczywiscie moj samolot juz dawno odlecial. Ide do biura LOTu i zalatwiam u nich kolejny lot. Musialam nocowac w Budapeszcie, leciec do Paryza, przesiedziec w nim caly dzien, a potem leciec do Pekinu, a stamtad do Kunmingu. Faktycznie tak polecialam, z jednym malutkim zastrzezeniem. Gdy dolecialam do Pekinu, szczesliwa, ze juz nic mi sie nie przydarzy, okazalo sie, ze ta glupia ***** ***** ****** **** ***** pani nieprawidlowo zarezerwowala moj ostatni lot i ze bilet do Kunmingu musze sobie kupic sama. Klnac na czym swiat stoi wygrzebalam resztki oszczednosci i kupilam bilet, probujac zmusic obsluge, zeby mi przynajmniej dali na pismie, ze mi sie cos takiego przytrafilo. Nic z tego! Ja, ktora opoznilam wylot kilkuset ludzi, ja, ktora przertwalam probe zabicia mnie w Pekinie - nie dalam rady wyklocic sie o swoje.
Dolecialam do Kunmingu po ponad 50 godzinach od pierwszego startu.
Nienawidze podrozowac.
PS. Mam nadzieje, ze powyzszy wpis tlumaczy chociaz troche 20dniowa przerwe w pisaniu ;)

9 komentarzy:

  1. Anonimowy23/2/12 13:36

    No i to jest wspolczesna wersja sredniowiecznego toposu Homo Viator!
    :-)
    ...jak pisal poeta: wedrowka jedna zycie jest czlowieka... A ta Twoja - czytelniczo bardzo satysfakcjonujaca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne:)

    Z jednej strony bardzo zazdroszczę, bo przeżyć coś takiego nie jest łatwo. Wiem, że to musiał być duży stres, ale można też na to spojrzeć optymistycznie - będzie co wnukom opowiadać:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już, już miałam napisać odkrywcze "jak można nie lubić podróży", kiedy zorientowałam się, że ja przecież jeszcze nigdy Europy nie opuściłam, więc o czym ja gadam... Raptem jeden odwołany lot Lufthansy mi się zdarzył :).

    Podziwiam za determinację :D!

    OdpowiedzUsuń
  4. ...no tak, ten wpis tłumaczy wszystko ! ty idź biedulko do naszego ulubionego szpitala, do naszego ulubionego doktora od Chopina i niech on ci powbija igiełki w tę bliznę, to może ona trochę zniknie...? :)
    strasznie tęsknie i już kombinuję jakby tu w październiku znowu się kropnąć do Jinghongu...:)

    OdpowiedzUsuń
  5. @Maciek: i pokazywac wojenna blizne bede mogla :D (a te rane na nodze, drogie dziatki, mam po starciu z Kitajcami :D)
    @heksita: cierpie na chorobe lokomocyjna we wszystkich srodkach transportu ;)
    @Marta: mam niejasne wrazenie, ze w pazdzierniku mnie juz w Jinghongu nie bedzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będzie cię w Jinghongu ponieważ wracasz do Polski czy zmieniasz miejsce zamieszkania w Chinach?

      Blizna to fajna rzecz - taka na nodze raczej nie szpeci, a daje wrażenie żeś wojownik:)

      Usuń
  6. eeej...a pisałaś z powrotem do Chin to już przygód nie było? ... hm...rozumiem..za mało widowiskowe były :P

    OdpowiedzUsuń
  7. @m: ja bez przygod? I Ty w to kiedykolwiek uwierzylas? :D
    @Maciek: Po pierwsze, moze na pierwszy rzut oka tego nie widac, ale jestem kobieta i mnie kazda blizna szpeci :( Po drugie: plany sa na razie nie bardzo ustabilizowane i przemyslane, zobaczymy, co z tego wyjdzie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiem, że jesteś kobietą i widać na pierwszy rzut oka:) Na następne zresztą też:) Ja wychodzę po prostu z założenia, że ładnemu we wszystkim ładnie. Ale zostawmy już te blizny...

    Czekam z niecierpliwością na następne wpisy. Przestudiowałem cały blog od początku i teraz czytam na bieżąco.

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.